Szalony mundial

Pierwsze siedem dni Mistrzostw Świata w Brazylii minęło pod znakiem dużej ilości bramek, kontrowersyjnych sędziowskich pomyłek i odpadnięcia obrońców tytułu już po dwóch starciach. Obserwatorzy mundialu zdecydowanie nie mogą narzekać na brak emocji.

Aktualnie rozegrano 23 mecze i strzelono 66 goli, co daje średnią 2,8 trafienia na spotkanie. Niewątpliwie jest to jeden z najlepszych mundialowych wyników w kilku ostatnich dziesięcioleciach.

Kryzys hiszpańskiej monarchii

Hiszpański monarcha nie tylko w polityce, ale również w świecie sportu przeżywa bolesne chwile. Reprezentacja Vincente del Bosque rozczarowała wszystkich obserwatorów mundialu, tracąc aż siedem bramek, przy zaledwie jednej strzelonej w dwóch przegranych meczach. Już wiadomo, że La Furia Rocha nie obroni tytułu i jej panowanie w futbolowym świecie biegnie ku końcowi.

Zwycięzcy mistrzostw świata z 2010 roku okazali się zbyt przejedzeni sukcesami wbrew przeczącym temu wypowiedziom wieloletniego lidera reprezentacji, Xaviego. Już wielokrotnie zwiastowano zmierzch barcelońsko-hiszpańskiej tiki-taki, jednak to przedwczoraj upadek ów mógł zobaczyć cały świat.

Po cichu nadchodzi nowy okres w historii futbolu. Znów zaczną się spekulacje odnośnie tego, kto przejmie pałeczkę pierwszeństwa, kto sięgnie po prymat czy jaki styl gry obecnie będzie najbardziej preferowany. Niesamowite, ile zmian może przynieść zaledwie tydzień mundialu.

Powrót „mechanicznej pomarańczy” i zawadiackiego futbolu

Cieszyć może częściowe odrodzenie się Holandii, która od zawsze wnosi mnóstwo kolorytu w rozgrywki zarówno mundialu, jak i mistrzostw Europy. Częściowe, bo to jednak wciąż nie ten futbol totalny, za którymi wszyscy tęsknią i którego wszyscy wyczekują. Niewątpliwie jednak porównując tegorocznych Oranje do tych z Euro 2012, można stwierdzić, że ta reprezentacja pod okiem van Gaala odnotowała gigantyczny progres. Fakt zaliczania Holendrów do faworytów mistrzostw to żadne zdziwienie.

W przedwczorajszym meczu z Australią, Holendrzy mimo niemałych problemów pokazali charakter, co cechuje największe zespoły świata. Niektórzy pieklą się, że Oranje posiada zbyt słabą defensywę, by móc osiągnąć jakikolwiek sukces na tegorocznym mundialu.

Owszem, trzy bramki stracone w dwóch spotkaniach są wynikiem mocno przeciętnym, lecz mecze wygrywa się strzelaniem goli, a nie ich nietraceniem. Właśnie ofensywa powinna decydować o końcowym tryumfie i patrząc na aktualny przebieg mundialu jestem przekonany, że zwycięży go najbardziej atrakcyjnie grająca drużyna.

Wraz z powrotem „mechanicznej pomarańczy”, do łask wrócił również futbol zawadiacki, czyli szalony, pełen radości i energii. Nietrudno nie zauważyć coraz to większego znudzenia jednostajną tiki-taką, na którą skądinąd większość trenerów znalazło już sposób. Sprzyja to powstawaniu skrajnego bieguna, który można by określić mianem właśnie wcześniej wspomnianego szaleńczego futbolu.

Oprócz Holendrów pokazują go chociażby Chilijczycy, Meksykanie czy Kolumbijczycy. Tak, nie tylko wy zauważacie związek. Wszystkie te reprezentacje są z Ameryki Łacińskiej. Na dobrą sprawę również Canarinhos grają w podobny sposób, chociaż jest to raczej styl pośredni, z lekką dozą spokoju i wyrachowania charakterystycznego dla wszystkich drużyn prowadzonych przez Scolariego.

Mecz o życie w grupie śmierci

Wczoraj rozegrany został jeden z dotychczasowych lepszych meczów całego mundialu. Wszyscy byli ciekawi jak potoczą się losy drużyn z grupy D, określanej mianem „grupy śmierci”. Niewielu chyba przewidziało rzeczywisty przebieg zdarzeń. Po pierwszej kolejce bowiem pod kreską były reprezentacje Urugwaju i Anglii, z liderującą Kostaryką.

Dlatego spotkanie między Celestes a Synami Albionu ogłoszono meczem o życie. Dla jednych i drugich bowiem porażka oznaczać miała praktycznie odpadnięcie z mundialu. Pierwsza połowa minęła pod znakiem agresywnej gry z obu stron, licznych fauli i walki w środku boiska. Przebieg meczu odmieniła bramka na 1:0 dla Urugwaju, strzelona przez Luisa Suareza w 39. minucie.

Choć następne trafienie zobaczyliśmy dopiero piętnaście minut przed końcem, cała druga połowa była intensywną walką obu stron. Anglia przez większość czasu waliła głową w mur, a Urugwaj niemrawo kontrował. Kiedy po wyrównującej bramce w 75. minucie strzelonej przez Wayne’a Rooneya wydawało się, że Anglicy odwrócą losy spotkania na swoją korzyść, jeden z kontrataków ekipy Oscara Tabareza przyniósł pożądany efekt. Kolejne trafienie zaliczył niedawno kontuzjowany Luis Suarez, a Synowie Albionu musieli przełknąć gorycz porażki.

Anglicy zaliczyli drugie dobre spotkanie z rzędu, a mimo to praktycznie żegnają się z mundialem. Dawno nie było takiej sytuacji w przypadku reprezentacji Trzech Lwów. Cztery ostatnie mistrzostwa kończyły się dla nich co najmniej wyjściem z grupy. Być może jest to efekt zmiany pokoleniowej, być może pozbawionego odpowiednich umiejętności Roya Hodgsona. Jedno nie ulega wątpliwości – Anglicy muszą poważnie przeanalizować sytuację swojej reprezentacji.

Urugwaj natomiast to wciąż wielka niewiadoma. O ile kwestia kapitalnej ofensywy w postaci duetu Suarez-Cavani nie ulega wątpliwości, o tyle reszta formacji nie stoi na tak wysokim poziomie. Czy marzenia Pelego o finale Brazylijczyków z ekipą Celestes się spełnią? Na razie za wcześnie na takie wyrokowania. Przed nami jeszcze 24 dni mistrzostw, więc wszystko może się zdarzyć.

Dodaj komentarz